wtorek, 11 czerwca 2013

część V. serce przy sercu.

            To był najzimniejszy dzień tego lata. Wiał chłodny wiatr, a z nieba lały się strumienie deszczu, tak jakby chmury płakały wraz ze mną. Jego wyjazd zadał mi ogromny ból. Wiedziałam, że nie zostanie tutaj na zawsze. Byłam świadoma ulotności każdej z naszych wspólnych chwil. Nigdy nie dawał mi złudnej nadziei, że ten tydzień kiedykolwiek się powtórzy, a ja nawet nie próbowałam się oszukiwać, że mógłby być inaczej. Mimo to czułam pustkę i bezradność, która rozsadzała mnie od środka. Chciałam, żeby wrócił, ale nic nie mogłam zrobić.
            Poprawiłam grzywkę, która spadła mi na oczy, przy okazji ocierając spływającą po policzku łzę i mocniej docisnęłam pedał gazu. Wskazówka prędkościomierza już dawno przekroczyła dopuszczalną granicę, ale ja wciąż mam wrażenie, że samochód jedzie za wolno.
            Coraz ciężej było mi złapać oddech. Czułam się jak rozbitek za burtą. Nie potrafiłam pływać, a jego miłość była kołem ratunkowym, które mogło uratować mnie przed zatonięciem. Nikt jednak mi go nie rzucił, a ja sama wyraźnie o nie nie prosiłam. Czasem tylko nieśmiało wyciągałam rękę po niego, by wyciągnął mnie z wody, ale po chwili szybko ją cofałam.
            Sama nie wiedziałam, dlaczego to robię. Miałam świadomość, że cokolwiek bym nie uczyniła, nie zmienię nic. Klamka zapadła. Jeśli coś miało być, to stałoby już by się stało. W tak szalonym uczuciu jakim jest miłość, nie potrafimy się poddać. Robimy różne szalone rzeczy, nawet jeśli nie ma już nadziei.
            No właśnie. Czy to w ogóle była miłość? Chyba tak. Chyba w żadnym innym uczuciu ludzie nie mijają się tak często jak w tym. W gęstwinie słów, gestów, spojrzeń najtrudniej odnaleźć te, które są potrzebne. A my mijaliśmy się co dzień, chociaż pozornie szliśmy obok siebie.

            Przybyłam na lotnisko zbyt późno. Stałam pośrodku i z łzami w oczach patrzyłam, jak samolot z nim na pokładzie wzbija się w powietrze, aby po chwili zniknąć za chmurami. W rękach trzymałam dużą kopertę, w której znajdowały się zapiski z naszych czterech wspólnie spędzonych dni. Moje najintymniejsze wyznania. Całą noc zastanawiałam się, czy powinnam mu to dać. Może ostatecznie dobrze się stało, że nie zdążyłam? Teraz wróci do domu, do swojej rodziny. Niepotrzebne myśli nie będą zaprzątać mu głowy i niedługo zapomni o mnie. To smutne. Dwa ciała oddalają się od siebie, aż w końcu między nimi pozostają dwie najlepsze przyjaciółki – zupełna pustka i głucha cisza.
______________________________________________
i w ten oto sposób kończy się ta historia. krótko, ale napisałam na ten temat wszystko, co chciałam napisać. chyba lubię nieszczęśliwe zakończenia, ale życie też jest czasem okrutne. przy okazji ruszam z nową historią, powracając tym samym do skocznych tematów. z Maćkiem Kotem możecie spotkać się na http://jej-zapach.blogspot.com/ :)
aśka.

2 komentarze:

  1. Szkoda, że tak szybko pozwoliła mu odejść. Z drugiej strony miłość jest cierpieniem, więc troszkę ją rozumiem. Ten tydzień był dla niej najważniejszym tygodniem w życiu, tak jak dla mnie ostatnie dwa dni ;) bo mogłam spędzić je z Tobą :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje kolejne opowiadania, w którym raczysz nas tak smutnym zakończeniem. Idę na Maćka, bo może tym poprawisz mi humor.

    OdpowiedzUsuń